Menu Zamknij

Rozmowa z Elżbietą Urbaniak, projektantką zieleni, związaną z firmą Deer Garden, od lat blisko współpracującą z Fundacją Sendzimira. O tym dlaczego bez pracy z mieszkańcami nie ochronimy bioróżnorodności. A także o specyfice pracy z zielenią na terenach zurbanizowanych.

Dlaczego ochrona bioróżnorodności w miastach jest takim wyzwaniem?

Bo wymaga zaangażowania mieszkańców. Aby polityka w tym zakresie była skuteczna, ludzie muszą rozumieć, czym jest bioróżnorodność i czuć potrzebę jej ochrony. Niestety, życie w przekształconym środowisku utrudnia kontakt z naturą i prowadzi do mylenia pojęć. Dobrym przykładem są konkursy fotograficzne związane z – dziką w domyśle – przyrodą. Często zgłaszane są do nich zdjęcia sosnowych lasów gospodarczych, które w rzeczywistości charakteryzują się ubogą strukturą gatunkową i wiekową, zdegradowaną ściółką. Ale to jest to, co większość z nas rozumie pod pojęciem przyrody, bo w takim otoczeniu chodzimy na grzyby czy jeździmy na rowerach. Dlatego ważne są kampanie społeczne uświadamiające, czym jest prawdziwa bioróżnorodność.

Mówimy o lasach, ale czy miasto jest ekosystemem? I czy potrzebujemy różnorodności biologicznej w miastach?

Oczywiście. Miasto też tworzy ekosystem, choć przekształcony. Zestaw gatunków widocznych w miejskim „ogrodzie”, nie występuje w naturze, ponieważ bywa zlepkiem organizmów z różnych stron świata. Obok rodzimych kaczek i łysek możemy spotkać na przykład egzotyczne kaczki mandarynki z dalekiego wschodu.

Podobnie jest z roślinami, a wiele z nich jest sadzonych w celach ozdobnych. Zobaczymy w polskich miastach jeżówki czy gaurę, które są gatunkami preriowymi. Dzięki temu radzą sobie w suchych warunkach. Z tropikalnych regionów jest też chociażby werbena patagońska. Sięganie po takie rośliny wiąże się ze zrozumiałą chęcią adaptacji miast do zmiany klimatu, ale jest to obarczone także ryzykiem, ponieważ to gatunki obce, potencjalnie także inwazyjne.

Trzeba też dodać, że razem z obcymi gatunkami roślin migrują zwierzęta. Wprowadzając rośliny pochodzenia obcego wspieramy także inne organizmy, w tym owady, które są z nimi związane, i nawet jeśli one same nie są inwazyjne, mogą wspierać inwazje innych gatunków.

To, co pozornie nieprzydatne (kamień na łączce), jest ważnym elementem dla ptaków (służy do rozbijania skorupek ślimaków). Nadmierne porządkowanie przestrzeni nie przynosi korzyści przyrodzie, fot. i opis Elżbieta Urbaniak

Czy odpowiedzią na te trudności są gatunki rodzime?

I tu pojawia się pewna trudność. Rośliny pospolite, te które kojarzą się nam z pobliskim krajobrazem pozamiejskim czy współwystępujące z człowiekiem niekoniecznie będą wywoływać dobre skojarzenia wśród mieszkańców miast. To oczywiście zależy od wrażliwości i świadomości ekologicznej człowieka. Ale generalnie, żeby ludzie akceptowali gatunki pochodzące z bliskiej przyrodniczo okolicy, muszą zauważać w nich wartość.

Zazwyczaj z badań ankietowych wynika, że ludzie lepiej postrzegają gatunki nietypowe, zaskakujące, dlatego często obce. Widać, że efekt nowości jest istotny, sprawia, że mieszkańcy doceniają dany układ zieleni. Ostatnio dużym zainteresowaniem cieszy się np. laurowiśnia. Więc to jest pytanie, które warto zadać, gdy mowa o bioróżnorodności w mieście: Jak promować gatunki rodzime, a więc często pospolite, w tkance miejskiej? Moją propozycją jest ich niestandardowa aranżacja lub ciekawa oprawa architektoniczna, w którą się wpiszą. Jeśli to przestrzeń będzie intrygować fakturą materiałów, układem, to rodzima roślinność będzie bardziej akceptowana. Kluczem do sukcesu może być połączenie dzikości natury z rozwiązaniami projektowymi. To otwiera pole dla artystów, architektów działających w przestrzeni publicznej. Takie połączenie z pewnością będzie sprzyjać bioróżnorodności w mieście i zwiększy akceptację dla rodzimych gatunków, i w ogóle zieleni.

Zamiast trawnika na skrajnie suchym siedlisku warto zrobić sandarium dla dzikich zapylaczy, to wyśmienity przykład projektowania z wykorzystaniem potencjału miejsca, fot. i opis Elżbieta Urbaniak

Załóżmy, że spotykamy się z zarządcą terenu, który niekoniecznie ten temat rozumie, ale dobrze liczy, lubi język korzyści. Jak można go przekonać do stawiania na przyrodę?

Ekonomiczne argumenty dobrze współgrają z takimi rozwiązaniami. Podam przykład inwestora budującego osiedle, który żeby dostać pozwolenie na budowę, musi wykazać, że jest w stanie zagospodarować wody opadowe na swoim terenie. Niby wymóg formalny, ale potraktowany poważnie przynosi wiele korzyści. Jeśli taki inwestor postawi na rozwiązania błękitno-zielonej infrastruktury, zyskuje.

Po pierwsze, może wykazać zagospodarowanie wód opadowych, czego wymaga samorząd. Po drugie, poprawia standard, ponieważ poprawia mikroklimat i estetykę terenu. Jeśli przy tym postawi na gatunki rodzime, będzie miał też trwałe nasadzenia, bo to rośliny dobrze dostosowane do lokalnych warunków, i radzą sobie bez nieustannej opieki ogrodnika. Nie bez przyczyny tak popularne stało się ograniczanie koszenia. Często trawnik pozostawiony w spokoju na kilka miesięcy okazuje się nie monokulturą tylko bogatym zbiorowiskiem. Praktyka niekoszenia ma duży wpływ na podnoszenie wskaźników bioróżnorodności a i poprawia retencję, bo łąka lepiej absorbuje wodę niż nisko koszona murawa.

To jeden z powodów, dla których czasami najlepiej postawić na roślinność – i tę wysoką, i tę niską –  zastaną na działce inwestycyjnej. Wystarczy na etapie budowy zabezpieczyć fragment zieleni, a później jedynie uprzątnąć teren, wykonać ewentualnie cięcia pielęgnacyjne i dostawić ławki. To niewielki wysiłek, a duża oszczędność, która procentuje i promuje nową inwestycję, dlatego że wyrośnięta, wielopiętrowa zieleń ma działanie kojące, daje cień, wytłumia dźwięki ulicy, a nawet maskuje te hałasy delikatnym szumem liści. Lepsza jest też jakość powietrza. Badania jasno wskazują, że tego typu otoczenie poprawia komfort życia mieszkańców. A więc zieleń sprawia, że ludzie chętniej się do takiej przestrzeni wprowadzają. To język, który może dotrzeć do ludzi czułych na argumenty finansowe.

Umieszczanie naturalnej biżuterii, na przykład w postaci martwego drewna, może być z korzyścią dla niewielkiej fauny, fot. i opis Elżbieta Urbaniak

Słyszę, że łączysz kwestie zagospodarowania wody i doboru roślin. Czy to powszechne podejście?

Korytarze ekologiczne prowadzą wzdłuż cieków wodnych, więc tam, gdzie są naturalne źródła wody, tam mamy moralny obowiązek dbać o nie w sposób szczególny dla zachowania bioróżnorodności w mieście i poza nim zresztą też. Z kolei tam gdzie nie ma wody, trzeba o niej pomyśleć na etapie projektu, by nie trzeba było stosować systemów nawadniających i zużywać wody wodociągowej do podlewania zieleni. Rozwiązania blisko natury w takich sytuacjach są dwa. Można stosować rośliny odporne na suszę lub pomyśleć o dodatkowej podaży wody przez zagospodarowanie wody opadowej z nawierzchni uszczelnionych i dachów.

Zagospodarowanie wód opadowych odgrywa także kluczową rolę w ochronie miejskich zbiorników i cieków wodnych. Są to niezwykle wrażliwe środowiska, które łatwo ulegają zaburzeniom w wyniku bezpośredniego napływu biogenów i innych zanieczyszczeń gdy wody opadowe z ulic nie są wcześniej poddane procesom oczyszczania. W tym kontekście niezwykle istotne są strefy ekotonowe, czyli obszary przejściowe na styku dwóch środowisk – lądu i wody. Pełnią one funkcję naturalnych filtrów, a ich obecność ma fundamentalne znaczenie dla zachowania równowagi ekologicznej.

Pas roślinności buforowej stanowi nie tylko fizyczną barierę spowalniającą spływ wód i śmieci ale także aktywnie uczestniczy w procesach oczyszczania. W strefie korzeniowej zachodzą złożone procesy biologiczno-chemiczne, które prowadzą do wychwytywania i neutralizacji zanieczyszczeń. W strefie korzeniowej roślin nadwodnych rozwija się niezwykle bogate życie bakterii, dzięki której zanieczyszczenia są wychwytywane, wykorzystywane przez rośliny a także neutralizowane, zapobiegając w ten sposób ich przedostawaniu się do wód powierzchniowych.

Tam gdzie woda jest kierowana punktowo funkcję naturalnej strefy buforowej na drodze spływu wód opadowych mogą pełnić rozwiązania biotechnologiczne, jak chociażby wspomniane wcześniej ogrody deszczowe. Wprowadzenie i ochrona stref ekotonowych oraz roślinności buforowej to zatem kluczowy mechanizm wspierający naturalne procesy samooczyszczania się wód i przez to ochronę różnorodności biologicznej w mieście.

Ale w naszej rozmowie mówiąc o dbaniu o wysoką bioróżnorodność w mieście oprócz wody i uważności w doborze gatunków, wspomnę jeszcze jeden ważny element. W projektowaniu roślinności odpornej na stres środowiskowy istotne jest też zachowanie lokalnych gleb.

W miastach gleba jest silnie przekształcona, często zdegradowana, ale nie zawsze jest to potencjał zupełnie stracony. Gleba miejska zawiera florę bakteryjną, która wykształciła się w tym konkretnym miejscu i jest zaadaptowana do tych warunków. Dlatego sadzenie roślin na wymieszanej z kompostem lokalnej glebie może mieć sens. I jest bardziej uzasadnione ekonomicznie. Często w przedmiarach robót budowlanych jest wpisane dostarczenie ziemi, to są nieraz wielotonowe transporty.

Może warto podejść do tego tematu inaczej? Oczywiście są sytuacje, że teren jest powierzchniowo skażony. Bywa, że nie obędzie się bez wymiany górnej warstwy gleby. Natomiast jeśli stawiamy za cel bioróżnorodność, to musimy pod tym rozumieć także lokalną glebę i zawarte w niej lokalne kolonie bakterii.

wywiadzie z Katarzyną Roj, wicedyrektorką programową BWA Wrocław poruszaliśmy ten temat rozmawiając o idei miejskiego banku glebowego.

I słusznie bo to poważny zasób. Gleba jest zasobem trudnoodnawialnym, ponieważ procesy glebotwórcze trwają tysiące lat i są niezwykle złożone. Na początku dochodzi do wietrzenia skał macierzystych, a następnie gromadzi się materia organiczna, co prowadzi do powstania przekroju glebowego. Tymczasem w procesach inwestycyjnych ziemia często traci swoje właściwości użytkowe.

Przykładowo, podczas prac budowlanych urodzajna ziemia jest zbierana w pryzmy, gdzie nierzadko miesza się z warstwą jałową. Tego typu działania niszczą warstwową budowę gleby i obniżają jej potencjał. Innym problemem jest nadmierne zagęszczanie gleby przez wielokrotne przejazdy ciężkim sprzętem budowlanym, co prowadzi do zniszczenia kompleksu glebowego i struktury gruzełkowej. Struktura ta tworzy się naturalnie przez procesy zamarzania i rozmarzania i ma kluczowe znaczenie dla zdolności gleby do magazynowania wody.

Nieprawidłowe składowanie gleby, na przykład w pryzmach pod gołym niebem, również prowadzi do jej degradacji. Pod wpływem wietrzenia i promieniowania UV gleba traci składniki odżywcze i swoje właściwości. Ponadto gleba wystawiona na działanie czynników atmosferycznych często ulega zanieczyszczeniu, chociażby nasionami roślin inwazyjnych, które szybko się rozprzestrzeniają. Zdolność gleby do magazynowania wody w dużej mierze zależy też od zawartości materii organicznej, która gromadzi się przez wiele lat.

Można wspomagać ten proces, stosując kompost z miejskiej kompostowni, co jest spójne też z ideą obiegu zamkniętego. Świetnie sprawdzają się też najprostsze i w sumie najtańsze metody. Wystarczy zostawić opadnięte liście, tam gdzie to możliwe. Wyjątek będą stanowić kasztanowce zarażone chorobą – wtedy zaleca się regularne grabienie i wywożenie opadłych liści, żeby zapobiec rozprzenianiu się zarazy. W innych przypadkach niegrabione liście się rozłożą, a rośliny otrzymają zastrzyk substancji odżywczych. Ale oprócz materii organicznej ważne są też organizmy glebowe, wspomniane wcześniej bakterie, ale też nicienie czy owady. Dzięki temu powstają unikatowe zespoły glebowe spełniające potrzeby roślin w specyficznych warunkach. Ochrona gleby miejskiej powinna być traktowana z taką samą uwagą, jak ochrona drzew w procesach inwestycyjnych. Zdrowa gleba jest też bowiem magazynem wody.

Miejski trawnik może być też siedliskiem gatunków chronionych mszaków, fot. i opis Elżbieta Urbaniak

Mamy zatem trzy wątki: wodę, różnorodność gatunków roślin, i różnorodność gleb. Czy te trzy aspekty miejskiego środowiska układają się w jakąś jedną opowieść o bioróżnorodności?

W tym pytaniu jest dobra intuicja. Potrzebujemy holistycznego podejścia. Bez składników odżywczych roślinność gorzej się rozwija, a bez wilgoci usycha, i redukuje się do kilku gatunków. Więc wskaźniki różnorodności gatunków będą lepsze jeśli będziemy w miastach tworzyć siedliska z uwzględnieniem tych trzech aspektów. Ale dodałabym do rozmowy o bioróżnorodności jeszcze jeden wątek – ludzki. Duży sens ma powstrzymanie inwestycyjnych nawyków.

Wiele osób kupując dla siebie nieruchomość karczuje teren, równa ziemię, stawia budynek, nawozi nową glebę i wtedy dopiero zaprasza projektanta, już po tym jak doszło do głębokiego przekształcenia terenu. Z jednej strony motywacją do posiadania własnego ogrodu jest chęć życia bliżej natury. Z drugiej strony niszczy się w ten sposób to, co w przyrodzie najcenniejsze –  unikatowość terenu w skali lokalnej. W ten sposób całe otoczenia miast się tymi metodami zabudowuje, ujednolica. W końcu te wiejskie do niedawna, różnorodne tereny, zaczynają wyglądać jak miasto, z którego nastąpiła ucieczka. W wielu dyskusjach o bioróżnorodności moim zdaniem brakuje tego społecznego ogniwa.

Dzięki surowej formie donicy pasującej do architektury dzika roślinność zmiękcza brutalistyczną bryłę, fot. i opis Elżbieta Urbaniak

Jak je możemy przywrócić?

Różnorodności biologicznej doświadczamy gdy wychodzimy w tereny zieleni, szczególnie gdy jest to doświadczenie aktywne, sąsiedzkie, połączone ze wspólną pracą, wtedy można doświadczyć tego jak działa zieleń. Bardzo lubię ideę ogrodu społecznościowego, bo taka formuła daje poczucie przywiązania i pomaga zrozumieć procesy, jakie zachodzą w przyrodzie. Wtedy opowieść o wodzie, glebie, różnorodności gatunków spaja się w jedno doświadczenie. Ważna jest też edukacja, zrozumienie, dlatego grupy sąsiedzkie trzeba wspierać w ich działaniach, delikatnie włączając w to wątek edukacyjny połączony z doświadczaniem. Wtedy mieszkańcy sami będą zabiegać o bardzo proste i skuteczne metody wspierania bioróżnorodności jak chociażby strefowanie. Nic tak nie wspiera bioróżnorodności, jak wyłączenie pewnych części parku, czy skweru z intensywnych zabiegów. Korzyść jest wtedy ogromna bo takie środowisko często przyciąga nowe gatunki organizmów, mniejsze ssaki, gady, płazy, rośliny które nie lubią intensywnego koszenia. Strefowanie często wiąże się też z pozostawianiem martwego drewna – mnogość grzybów, mchów, owadów, która żeruje na nim jest czasami trudna do wyliczenia. A i do tego kłoda leżąca w parku to potężny magazyn wody opadowej.

Społeczność aktywna to taka, która na przykład na facebooku dzieli się doświadczeniami spotkania z przyrodą w codziennej fotografii elementów żywego miasta – pąków, grzybów, zwierząt zamieszkujących chociażby tę wcześniej wspomnianą kłodę i w ten sposób roztaczająca nad najbliższym środowiskiem przyrodniczym swoją czujną i czułą opieką.

Darń z chronionymi mszakami na pierwszym planie, a na drugim trwające prace ogrodnicze. Przykład łączenia rewitalizacji przestrzeni z ochroną bioróżnorodności, fot. i opis Elżbieta Urbaniak

Czy da się to osiągnąć w inwestycjach publicznych?

Kwestia dobrej woli. Reprezentuję branżę ogrodniczą i projektową. Nawet jeżeli moja firma Deer Garden bierze udział w przetargu, który obliguje nas tylko do zaaranżowania terenu zieleni, staramy się zorganizować choć jedno wydarzenie, podczas którego mieszkańcy będą mogli przyjść i się zaangażować. Dzięki temu mieszkańcy mogą poznać to miejsce i poczuć, że ono jest tworzone dla nich.

Są też badania, które pokazują, że jeśli lokalna społeczność jest zaangażowana w pielęgnowanie terenu zieleni, to spada współczynnik przestępczości. Następuje oswojenie przestrzeni. Dzika przyroda czyli pobliskie krzaki i chwasty, które mogły wywoływać lęk, stają się spontaniczną roślinnością towarzyszącą, czymś zrozumiałym.

To może być dobry zaczątek dla sąsiedzkich pikników połączonych z aktywnością w zieleni. Czasami można zaprosić eksperta, który pomoże coś lepiej zrozumieć ze zjawisk zachodzących w otoczeniu przyrodniczym.

Najlepiej się ta formuła sprawdza, gdy mieszkańcy biorą udział w procesie projektowym. Mają poczucie pozytywnej mobilizacji, mają poczucie sprawczości, co jest źródłem satysfakcji. Nawiązują relację z otaczającą ich przyrodą. Osobiście chronią bioróżnorodność. Jednocześnie mają wytchnienie od ekranów i elektroniki, są zdrowsi, bardziej zrelaksowani. Bioróżnorodność miejska nie może być abstrakcyjnym pojęciem. Nabiera znaczenia gdy tworzy relacje między przyrodą a ludźmi.

Materiał przygotował Maciej Kozłowski

Zdjęcie otwierające Maciej Kozłowski

Podobne wpisy