Dzięki dyskusji o renaturyzacji terenów zieleni miejskiej, do łask wracają rodzime gatunki roślin. Bywały wypierane przez obce odmiany, ze względów estetycznych. Jednak eksperci i zarządcy zieleni podkreślają potrzebę nowej strategii w obliczu zmiany klimatu.
Rodzime rośliny są naturalnie przystosowane do naszego klimatu i warunków siedliskowych, co przekłada się na ich lepszą kondycję i mniejsze wymagania pielęgnacyjne. Co więcej, stanowią pokarm i schronienie dla rodzimych owadów, ptaków i innych zwierząt, tworząc zrównoważony ekosystem. A zróżnicowany skład gatunkowy zapewnia większą odporność na choroby, susze i podtopienia.
Jeszcze przed pandemią wzorcem miejskiej zieleni pozostawały rabaty z roślinami ozdobnymi, nieraz wywodzące się z innych rejonów Europy a nawet kontynentów. Drzewa dobierano zgodnie z ofertą szkółkarską a trawę koszono regularnie od linijki.
– Zauważamy, że ograniczanie koszenia przynosi wzrost różnorodności biologicznej. Dzięki temu w Warszawie poszerzył się bank nasion. Do jednoliściennych roślin dołączyły dwuliścienne, które są bardzo cenne dla owadów, zapylaczy – tłumaczy Iwona Jędrychowska-Klimczak, kierownik Działu Dendrologii i Różnorodności Biologicznej Zarządu Zieleni m.st. Warszawy.
Z drugiej strony nieregularne koszenie uwidoczniło problem gatunków obcych, szczególnie tych inwazyjnych. Bo i one zaczęły się lepiej rozwijać na niekoszonych trawnikach. Nawłoć czy rdestowiec potrafią w szybkim tempie zmienić spore powierzchnie otwartych terenów w monokulturę. Niekorzystną dla owadów i żywiących się na łąkach ptaków. Wszystkie te zagadnienia zintensyfikowały dyskusję o tym jak powinno się tak naprawdę dobierać gatunki roślin obecnych w przestrzeni miejskiej.
Wyzwania i dylematy
Wszystko byłoby prostsze gdyby chodziło wyłącznie o skład roślinny. Jednak w okresie zmiany klimatu nie wszystkie rodzime gatunki zdają się radzić sobie z nowymi warunkami jednakowo. To jest jeden z argumentów za okazjonalnym wprowadzaniem roślin z cieplejszych stref, pod warunkiem że nie mają tendencji do bycia gatunkiem inwazyjnym. Ostatecznie stanęło na tym, że zarządy zieleni starają się realizować różne scenariusze jednocześnie. Dlatego, że oprócz prognoz na podstawie modeli matematycznych nie dysponujemy badaniami, które pozwoliłyby rozstrzygnąć jaki gatunek poradzi sobie najlepiej w kolejnych dekadach.
– Pamiętajmy że w przestrzeni zurbanizowanej obserwujemy inny rodzaj presji niż w naturalnych ekosystemach – tłumaczy dr hab. Marzena Suchocka, kierowniczka Katedry Architektury Krajobrazu w Instytucie Inżynierii Środowiska Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. – Nie wystarczy dobór jednego gatunku. Degradacja miejskiego środowiska sprawiła, że nowo sadzone drzewa nie są w stanie się utrzymać, mimo pełnej pielęgnacji.
Specjalistka tłumaczy, że zamiast dyskutować w nieskończoność o najlepszych gatunkach lepiej skoncentrować się na odbudowie siedlisk. Te kompozycje roślinne, które wykształciły się naturalnie opierają się na symbiozie i występowaniu całej grupy roślin. Stąd trend by komponować nowe zieleńce stosując wszystkie możliwe piętra roślin. – W miastach dobrze sprawdzają się kompozycje, w których drzewa są uzupełnione krzewami i bylinami – dodaje Marzena Suchocka.
Praktyczne działania
Obecnie najbardziej progresywne podejście zakłada, że rozpisany na papierze pomysł architekta krajobrazu nie powinien konkurować z naturalną sukcesją. Dowartościowano więc tereny nieużytkowane. Porastająca je spontaniczna zieleń okazała się bowiem samowystarczalna i dobrze dopasowana do trudniejszych warunków atmosferycznych oraz ograniczonych zasobów wodnych. Co więcej, z badań wynika że tereny te mają lepsze wskaźniki jeśli chodzi o usługi ekosystemów, niż tradycyjnie urządzone parki miejskie. Co więcej, tępione do niedawna chwasty zostały otoczone opieką. W niektórych przypadkach zarządy zieleni decydują się nawet na przenoszenie pokrzyw na nowe stanowiska.
Szczytowym punktem dla działań nastawionych na promowanie rodzimych gatunków jest renaturyzacja parków i lasów miejskich. W ślad za tym poszły inwentaryzacje gatunków dostępnych w lasach. Proces taki można obserwować w Krakowie, gdzie wykorzystano między innymi gatunki runa leśnego. Zarząd Zieleni Miejskiej w Krakowie na podstawie umowy z Lasami Państwowymi pozyskuje sadzonki w lasach w których prowadzone są przez leśników prace. Tak zdobyte rośliny wzbogacają następnie siedliska wokół drzew. Zostaje więc układ starszych drzew, a nasadzenia uwzględniają niższe piętra.
Pomagają standardy
W wielu przypadkach zmiana w podejściu do gatunków to zmiana praktyk stosowanych do utrzymania terenów zieleni. Jeśli wydzielimy w parku strefę biocenotyczną, przestaniemy w niej kosić i stworzymy miejsca schronienia dla zidentyfikowanych w parku mniejszych zwierząt, już samo to, bez wielkich inwestycji, będzie sprzyjać bioróżnorodności.
Architekci krajobrazu działający w tym nurcie coraz częściej odradzają spektakularne projekty. Wskazują że bolączką terenów zieleni jest inwestycyjny nadmiar. Wiele nowych parków powstaje od podstaw i nie różni się niczym szczególnym od inwestycji budowlanych z użyciem ciężkiego sprzętu. Zbiera się wierzchnią warstwę i układa wszystko od zera.
Jak tłumaczy Wojciech Januszczyk, z Katedry Kształtowania i Projektowania Krajobrazu na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, warto promować zachowywanie zastanej zieleni bo na tym właśnie opiera się często promocja rodzimych gatunków, takich jak brzoza. Nasz rozmówca promuje przy okazji metodę projektowania z wykorzystaniem jednego obiektu architektonicznego. Wybór pada zazwyczaj na schody, chodnik, kładkę, lub innych element udostępniania terenu, który ułatwia korzystanie z otoczenia, ale nie przeobraża krajobrazu, tylko uwydatnia jego walory.
Gospodarka cyrkularna w projektowaniu krajobrazu czy ogrodach przydomowych pozwoli rozwinąć się naturalnej sukcesji. To w jej trakcie następuje spontaniczne rozprzestrzenianie się gatunków rodzimych. Tu mała uwaga. Warunkiem jest opanowanie gatunków inwazyjnych, jeśli pojawią się w danym miejscu.
Nasze czy nie nasze?
Wszędzie potrzebny jest umiar. Marzena Suchocka uznaje robinie akacjowe czy klony jesionolistne za pełnoprawne elementy miejskiej zieleni. Mimo swojego obcego rodowodu nadal świadczą usługi ekosystemów, cenne dla lokalnego klimatu a przez to i mieszkańców. Podczas wystąpienia w webinarze omawiającym zagadnienie gatunków rodzimych badaczka SGGW podała za przykład topolę badaną w warszawskiej dzielnicy Wola. Okaz ten, wśród 1300 badanych drzew, uzyskał najlepsze wskaźniki pochłaniania z powietrza średniej wielkości pyłów zawieszonych. Dodajmy, że topole jako pierwsze są wskazywane do wymiany, choć mamy także lokalne odmiany tego drzewa.
Warto jednak pamiętać, że wymiana okazu obcego gatunku na rodzimy może powodować obniżenie jakości usług ekosystemów ze względu na zamianę na mniejszy okaz drzewa. Lepiej więc myśleć o lipie czy buku, gdy faktycznie dochodzi do nowych nasadzeń. I tu kolejna uwaga. Nie zawsze rodzime będzie oznaczać jedyne do wyboru. Stosowanie platanów, nie spotykanych w polskich lasach, bywa uzasadnione z uwagi na coraz trudniejsze warunki i podnoszenie się temperatur w miastach. Zdaniem Marzeny Suchockiej, lepiej unikać zerojedynkowych odpowiedzi na pytania o preferencje gatunkowe.
Bardziej odpowiednie będzie sadzenie nowego szpaleru drzew z użyciem mieszanki gatunków, co można sensownie rozwiązać stosując wizualny układ zaproponowanym przez architekta krajobrazu. Wtedy w przestrzeni naszych miast znajdzie się miejsce i na rodzime lipy i wracające coraz częściej drzewa owocowe, i na sprowadzane z południa kontynentu gatunki. Pod warunkiem, że popracuje się odpowiednio nad siedliskiem, bo to gleba pozostaje największym wyzwaniem i to zazwyczaj ona w pierwszej kolejności wymaga zadbania o jej bioróżnorodność.
Nie zapominajmy też o mieszkańcach, bo to oni będą korzystać z rozwiązań stosowanych przez zarządy zieleni. Może więc warto pomyśleć o dzikiej wiśni. Skoro tak bardzo lubimy kwiaty, drzewa owocujące mogą być tym argumentem, który przekona spacerowiczów do mniej egzotycznych wyborów w doborze gatunków.
Materiał przygotował Maciej Kozłowski
Zdjęcie otwierające: Park Akcji „Burza”, Warszawa, fot. Maciej Kozłowski