Menu Zamknij

Czy bioróżnorodność i retencja mogą być stałym składnikiem myślenia o przestrzeni?

Do działania na rzecz różnorodności gatunków i retencji obligujemy zazwyczaj samorządy oraz specjalistów od ochrony przyrody. Zapominamy przy okazji, że duża część terytorium Polski nie jest zarządzana przez instytucje publiczne. Wymieńmy chociażby działki posiadane przez mieszkańców jak i tereny służące różnym formom działalności produkcyjnej czy kapitałowej. Zastanówmy się czy usługi ekosystemów i ochrona bioróżnorodności mogą być także uwzględniane na terenach prywatnych.

Co się dzieje w samorządach?

Impulsem do napisania tego tekstu jest procedowana obecnie reforma planowania przestrzennego. Na szeroką skalę powstają plany ogólne gmin (POG). To dobra okazja do prowadzenia przyspieszonej debaty na temat tego czemu służą zasoby ziemi wokół nas. Czy będą one przestrzenią inwestycji, czy może uznamy je za ekosystemy, które mają oferować miastu i jego mieszkańcom cenne usługi – na przykład przeciwpowodziowe, czy ułatwiające przetrwanie upałów – i w związku z tym będziemy je chronić. Czy myślimy o tworzeniu sieci terenów zieleni w mieście, zapewniających korytarze  ekologiczne? Są one nie tylko kluczowe dla migracji gatunków ale też zachęcają mieszkańców do przemieszczania się pieszo czy na rowerze. Warto je zabezpieczyć w planie ogólnym.

Choć to zadanie w gestii samorządów, w ramach akcji „Pytamy o zielone” zachęcamy lokalnych aktywistów do podnoszenia wątku ochrony we wnioskach wysyłanych do gmin. Wiemy od lokalnych działaczy, że unikalne zbiorowiska, czy to łąk mokrych, czy szpalerów drzew, są często dobrze rozpoznane. Większy problem stanowi rozpropagowanie idei ochrony wśród mieszkańców i przekonanie lokalnych władz, że w interesie publicznym jest powstrzymanie się przed inwestycjami na obszarach, które zapewniają nie tylko przyrodnicze korzyści, ale świadczą o jakości życia i podnoszą wycenę gminnego potencjału. Najważniejsza jest jednak możliwość adaptacji do zmiany klimatu, bo daje nie tylko finansowe korzyści, ale służy bezpieczeństwu wszystkich mieszkańców. Tereny zieleni pochłaniają zanieczyszczenia, poprawiają mikroklimat i magazynują wody opadowe.

Wyliczenia dają wiedzę

Unia Metropolii Polskich im. Pawła Adamowicza przygotowała w swoim biuletynie Ku zielonej transformacji zestawienie dotyczące 12 największych miast (Białystok, Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Kraków, Lublin, Łódź, Poznań, Rzeszów, Szczecin, Warszawa i Wrocław). Wynika z niego, że w latach 2018-2021 w miastach UMP udział terenów zieleni w powierzchni miast wzrósł – z 10,5% w 2018 r. do 11,2% w 2021 r. W tej kategorii najlepiej wypada Poznań posiadający 17% terenów zieleni i Rzeszów z 16%. Warto w tym kontekście przyjrzeć się także terenom leśnym. W tej kategorii akurat Rzeszów wypada najsłabiej, w swoich granicach ma zaledwie 3% takich powierzchni. Czempionem są natomiast Katowice z 40% terenów leśnych. Średnia zalesienia dwunastu aglomeracji wynosi 15%.

Przy intensywnej urbanizacji nie należy się spodziewać, że proporcje te będą się znacząco zmieniać na korzyść zieleni. Większą nadzieję należy pokładać w działaniach renaturyzacyjnych. Odzyskiwanie terenów zabudowanych czy zdegradowanych nie jest częste, ale jak pokazuje przykład Krakowa jest możliwe nawet w ścisłym centrum miasta. Dzięki przeobrażeniu parkingu na Park im. Wisławy Szymborskiej pojawiło się nowe zbiorowisko roślin i przestrzeń rekreacyjna dla mieszkańców w bliskim otoczeniu Biblioteki Wojewódzkiej.

Park kieszonkowy im. Wisławy Szymborskiej w Krakowie, fot. Karolina Maliszewska

Obserwatorium Polityki Miejskiej i Regionalnej IRMiR opublikowało w 2023 roku raport Zieleń w centrach polskich miast. Stan, funkcje i wyzwania. Był to szczytowy moment publicznej dyskusji o zabetonowaniu miast, a w wielu miejscach punkt zwrotny w podejściu do miejskich placów. Przestrzenie rewitalizowane przez wiele lat głównie z użyciem granitowej płyty zaczęły powoli, ale sukcesywnie, obrastać w szczeliny, rozkostkowania i nasadzenia. To proces o tyle trudny, że w centrach miast kumulują się najróżniejsze funkcje i oczekiwania społeczne. Nie zawsze zieleń, szczególnie dzika, jest wtedy na pierwszym miejscu.

Redaktorzy raportu, Agata Warchalska-Troll i Paweł Pistelok, nazywają problem betonozy po imieniu, następnie wymieniają liczne usługi ekosystemów, by przejść do rozpoznania w terenie i diagnozy.  Opisują nie tylko stopień zaawansowania rozwoju błękitno-zielonej infrastruktury w polskich miastach, ale przyglądają się też konkretnym ośrodkom. W analizie kondycji obszarów zieleni wykorzystują wskaźnik dotyczący potencjału roślinnego NDVI (od ang. normalized difference vegetation index) oraz wskaźnik NDWI (ang. normalized difference water index), pod którym kryje się zasobność danego terenu w wodę.

Co przekłada się na mapy i pogłębione opracowania, w których wskaźniki są elementem porządkującym obserwacje i dającym pole do porównań. A są one możliwe dzięki temu, że autorzy wzięli pod lupę 11 miast o rozmaitym statusie i wielkości. Są to: Białystok, Chorzów, Grodzisk Mazowiecki, Gdynia, Krosno, Krzeszowice, Kutno, Łęczna, Siechnice, Włocławek i Wrocław.

Białystok, Pałac Branickich, fot. Pawel86/Pixabay

Po szczegóły odsyłamy do raportu. Na potrzeby tego artykułu wystarczy wspomnieć przykład Białegostoku, ponieważ dobrze obrazuje zasadność interwencji prowadzonych na terenach zurbanizowanych. Stolica Podlasia jest otoczona lasami. Posiadając taki zasób, samorząd znacznie mniej uwagi poświęcał jakości terenów zieleni wewnątrz miasta. Chlubnym wyjątkiem są oczka wodne bogate w szuwary i inną roślinność a zlokalizowane w Parku Centralnym, nieopodal Opery i Filharmonii Podlaskiej, czy otoczenie Pałacu Branickich oraz brzegi rzeki Białej. Są to oczywiście inwestycje publiczne prowadzone z myślą o reprezentacyjnej części miasta. To niestety reguła, że na obrzeżnych osiedlach i w strefach usługowych, zieleń pojawia się w formie monokultury, nisko koszonego trawnika.

Podobnie rzecz się ma z działaniami retencyjnymi. Wojciech Łachowski, analizę miast rozpoczyna od przeglądu powierzchni nieprzepuszczalnych. Asfalt, beton, cegła, stal i aluminium są wymieniane przez badaczy zagadnień miejskich jako materiały najczęściej blokujące przesączanie się wody do głębszych warstw gleby. Z analizowanych 11 miast najwięcej powierzchni utwardzonych znajdziemy w Gdyni i Wrocławiu. Większą przepuszczalnością powierzchni charakteryzuje się Białystok i Grodzisk Mazowiecki. O tym jak stosowanie powierzchni utwardzonych przekłada się na ptasie lęgi – obecność różnych gatunków ptaków to ważny wskaźnik bioróżnorodności – przeczytacie w wywiadzie, który przeprowadziliśmy z profesor Martą Szulkin.

Indeksy, takie jak te zastosowane przez IRMIR, mogą być dla samorządowców dobrym orężem do zmian. Wspieranie bioróżnorodności i ochrona zasobów wodnych nie powinny ograniczać się do działek w zarządzie publicznym. Dlatego samorządy tworzą strategie rozwoju gmin uwzględniające cele klimatyczne. Mechanizmy ochrony zieleni na działkach prywatnych dotyczą głównie zachowania drzew i utrzymania odpowiednich wskaźników powierzchni biologicznie czynnej. Jednak nam zależy bardziej na ochronie bądź tworzeniu siedlisk, co jest kwestią dobrych praktyk wśród projektantów i otwartości inwestorów, jak w przypadku Osiedla Beauforta – zlokalizowanego w Gminie Kosakowo – o którym piszemy więcej w naszej publikacji. To przykład, że możliwe są działania wspierające różnorodność biologiczną nawet na terenach inwestycji deweloperskich.

Mapa Rumii z 1938 roku, w tych czasach miejscowość była zapleczem żywieniowym Gdyni, źródło: Polona

Wodne praktyki na Pomorzu

Niestety brak ogólnopolskich danych dotyczących terenów zieleni czy miejskich lasów, które pokazywałyby jaka ich część należy do instytucji publicznych, a jaka leży na gruntach prywatnych. Zdecydowanie ułatwiłoby to dyskusję o ochronie korytarzy ekologicznych czy łączności terenów zieleni. Unijne rozporządzenie w sprawie odbudowy zasobów przyrodniczych (Nature Restoration Law) zakłada, że działania potrzebne są także na terenach prywatnych. Każde z państw członkowskich przygotuje plan obejmujący konkretne działania potrzebne do osiągnięcia ambitnych celów tego rozporządzenia. Innym przykładem prawa, które dotyczy zarówno działek prywatnych jak i publicznych są dokumenty planistyczne. W procesie planowania przestrzennego dyskutujemy między innymi o ochronie siedlisk roślin i potrzebnych działaniach retencyjnych. Wnioski wpływają na zapisy miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego (MPZP) i planów ogólnych gmin (POG). Nowe inwestycje, niezależnie od tego czy inwestorem jest instytucja publiczna czy podmiot prywatny, muszą spełniać wymagania wprowadzone w tych dokumentach.

Jednym z lepszych przykładów polityki, która wspiera zmianę zagospodarowania terenu na działkach prywatnych jest ta wprowadzona przez miasto Rumia. Występują tam podtopienia, nasilające się odkąd miejscowość stała się popularnym celem przeprowadzek dla mieszkańców Trójmiasta. Mechanizm jest prosty, opisujemy go w szczegółach w publikacji Dobre praktyki liderów samorządowych i pozarządowych. Przydatny może być też wywiad z Pawłem Dąbrowskim, urzędnikiem wdrażającym to rozwiązanie. Tu przywołamy tylko podstawowe fakty. Ci właściciele działek, którzy chcą rozpocząć budowę ale zdecydują się na rezygnację z podłączenia do kanalizacji burzowej i zagospodarują wody opadowe na własnym terenie, mogą liczyć na zwolnienie z opłat. W odróżnieniu od tych, którzy zapłacą wysokie podatki za przekierowanie całej wody z powierzchni utwardzonych do kanalizacji.

Warto dodać, że urząd przyjął elastyczne kryteria, dopasowane do chłonności danego terenu. Właściciele nie muszą też rozsączać całej wody, mogą posłużyć się zbiornikami retencyjnymi, a nawet postawić na spowolnienie odpływu wody do kanalizacji. W zależności od wariantu, ulgi podatkowe mogą się nieco różnić. Wysokie drzewostany zapewniają oszczędności na poziomie 10% opłaty. Podobną zniżkę daje minimum 80% powierzchni biologicznie czynnych na terenie działki. Ulgi sumują się. A do tego brak przyłącza oznacza brak opłat. Natomiast przyłącze awaryjne – na wypadek przeciążenia w trakcie ulew – ogranicza opłatę do 5% pełnej stawki.

Błękitno-zielony współczynnik w Oslo

Podobne mechanizmy dotyczące bioróżnorodności pochodzą z Norwegii. Jedno z ciekawszych rozwiązań jeśli chodzi o politykę miejską wypracowało Oslo, stosując Blue-Green Factor (BGF). Poszczególne dzielnice miasta mają przypisane odpowiednie wskaźniki zazielenienia, zgodnie z oceną ich aktualnego stanu. Każdy kto chce się ubiegać o pozwolenie na budowę, przed otrzymaniem zgody musi w projekcie wykazać, jaka powierzchnia będzie biologicznie czynna, gmina wpływa na rodzaj zieleni, punktując najbardziej korzystne rozwiązania.

Jeśli wskaźnik nie przekroczy progu ustalonego przez samorząd dla danej dzielnicy właściciel może pożegnać się z pozwoleniem na budowę. Nie znaczy to, że system jest tu opresyjny. Wręcz przeciwnie, zakłada dużą elastyczność i dopuszcza stosowanie kilku różnych wariantów. Jeśli mieszkaniec zdecyduje się na zastosowanie po swojej stronie płotu identycznego rozwiązania co sąsiad (wysoka roślinność jest najwyżej punktowana), łatwiej mu będzie wyłuskać dodatkowe metry dla swojej inwestycji. Każdy rodzaj zieleni jest więc osobno punktowany i zlicza się do wskaźnika stosowanego dla całej działki.

Obrzeża Oslo, fot. BreakDownPictures/Pixabay

Jak to się przekłada na różnorodność biologiczną? Wystarczy zauważyć, że najlepiej punktowana obecność wysokich drzew zwiększa co prawda dozwoloną powierzchnię zabudowy, ale jednocześnie tworzy lepsze warunki dla owadów, drobnych zwierząt i wielu innych organizmów żerujących na żywych bądź opadłych liściach. Drzewa są też cenione najwyżej za usługi ekosystemów, takie jak zapewnienie mikroklimatu, pochłanianie pyłów czy spowolnienie odpływu wody.

Dodajmy, że Oslo ma długą historię pozytywnej współpracy z inwestorami. Jedną z ciekawszych form było angażowanie deweloperów w polepszanie przestrzeni publicznych wokół inwestycji mieszkaniowych w dzielnicy Ensjø. Przykładem niech będzie dość kosztowne i trudne w realizacji wydobywanie na powierzchnię zabetonowanych w poprzednich wiekach potoków czy strumieni, które po odtworzeniu gęsto zarastają roślinnością wilgociolubną.

Przestrzeń do edukacji

Potencjał wspierania bioróżnorodności z wykorzystaniem inicjatywy mieszkańców jest ogromny i z pewnością poprawi ciągłość ekologiczną. Jednym z ciekawszych działań jest Spółdzielcza farma miejska MOST, powołana przez CoopTech Hub. Powstała na działce udostępnionej przez miasto w warszawskich Siekierkach. Ma powierzchnię zaledwie 3,5 hektara, ale pozwala na budowanie miejskich praktyk ogrodniczych nastawionych na ochronę bioróżnorodności także z uwzględnieniem dzikiej przyrody.

MOST rozpoczął działanie dość symbolicznie, od zwalczania inwazyjnej rośliny, nawłoci kanadyjskiej. Co jest też o tyle istotne, że farma mieści się za płotem rodzinnych ogródków działkowych. Działkowcy razem z właścicielami przydomowych ogrodów bywają krytykowani za niewystarczającą dbałość o bioróżnorodność. Dlatego MOST to także forum wymiany praktyk. Organizatorzy farmy z góry założyli inicjowanie interakcji z działkowcami i dyskusję o nowym podejściu do wspierania rodzimych gatunków.

Trzeba też przyznać, że i działkowcy z własnej inicjatywy organizują spotkania na temat adaptacji do zmiany klimatu oraz akcje informacyjne. Przydałoby się natomiast więcej programów skierowanych od samorządów do mieszkańców. Świetnie sprawdził się ten model w propagowaniu pojemników na deszczówkę. W przypadku balkonów akcje samorządowe miały głównie cele estetyczne oraz integracyjne. To mógłby być dobry start do promocji rodzimych gatunków roślin na balkonach i w ogrodach.

Zielony dach w miejscowości Leśna, fot. M. Dragan

Innymi prawami rządzi się sektor komercyjny. Do właścicieli przedsiębiorstw docierają argumenty podkreślające prestiż i umiejętne podążanie za trendami. Co wymaga osobnej oferty połączonej z działaniami edukacyjnymi. Dość dobrze sprawdziły się programy, w których aktywizacja pracowników – w ramach misji społecznej ESG – idzie w parze ze wspieraniem bioróżnorodności. Dużą popularność zdobyły lasy sadzone metodą Miyawaki. Powstają na niewielkich przestrzeniach, także w pobliżu firm, z udziałem pracowników i mają w sobie powiew wielkiego świata. Co bardzo podoba się zarządom. Jednocześnie bazą dla tych działań są rodzime gatunki drzew. Nic dziwnego, że metoda Miyawaki spodobała się także w bardziej progresywnych samorządach i spółdzielniach mieszkaniowych.

Na podobną falę zainteresowania mogły liczyć w poprzednich sezonach łąki kwietne, zakładane także na terenach firm produkcyjnych. Szczęśliwie zostały z nami w krajobrazie miejskim, i stworzyły grunt pod praktykowanie rzadkiego koszenia. Większy dystans pojawia się w przypadku zielonych ścian, które budzą pewne obawy zarządców budynków mimo, że pomagają wychłodzić pomieszczenia czy obniżyć rachunki za klimatyzację. Nadal promocji i uwagi wymagają zielone dachy. Pomaga stosowanie ich na przystankach komunikacji miejskiej i zadaszeniach miejsc postojowych, bo to często pierwsza możliwość kontaktu z takim rozwiązaniem. A użytkownicy mogą odczuć na własnej skórze, że zielony dach chłodzi skuteczniej w upalne dni, niż wiaty w stylu akwarium, a przy okazji zyskujemy przystanek także dla owadów.

Na zielone dachy w budynkach o większej kubaturze, ze względu na stosunkowo wysokie koszty i wymagania techniczne, decydują się zazwyczaj instytucje, które stawiają na prestiż. Dla niektórych deweloperów bywa to jedyny sposób by wykazać na działce posiadanie jakichkolwiek terenów biologicznie czynnych. Tego typu rozwiązania uwzględniają rozchodniki oraz podobne rośliny odporne na suszę i okresowe zalewanie. Dla tworzenia korytarzy ekologicznych i bardziej komfortowych warunków do życia dla mieszkańców takie rozwiązania będą pod wieloma względami korzystne, nie tylko w miejscach, gdzie brak przestrzeni na zadrzewianie i zdziczanie terenów wokół budynku.

Czas na skalowanie

Takie praktyki mogą przynieść wiele dobrego dla dzikiej przyrody w miastach. Będą sprzyjać tworzeniu korytarzy ekologicznych, które scalą tereny, dzielone do tej pory według klucza własności prywatnej bądź publicznej. Partnerskie i proporcjonalne angażowanie wszystkich interesariuszy w wysiłek ochrony różnorodności gatunków ma szansę przynieść duże korzyści. Przede wszystkim to impuls do wymiany powierzchni nieprzepuszczalnych na tereny biologicznie czynne, choć w części zarezerwowane na wysoką zieleń a nawet mniejsze czy większe strefy biocenotyczne.

Tekst: Maciej Kozłowski

Zdjęcie otwierające, Słupsk, fot. dwiktorowicz/Pixabay

Podobne wpisy