O przełomowych badaniach nad miejskimi bogatkami i modraszkami oraz tworzeniu warunków dla dzikich zwierząt w mieście, rozmawiamy z prof. Martą Szulkin, kierowniczą Laboratorium Biologii Antropocenu w Instytucie Biologii Ewolucyjnej Uniwersytetu Warszawskiego.
Czym różni się sytuacja ptaków żyjących w przestrzeni zurbanizowanej, od warunków w jakich funkcjonują one poza miastem?
Różnica polega na innym typie i natężeniu bodźców docierających do ich organizmów. W mieście zwierzęta żyją w hałasie, inaczej się więc komunikują. Ze względu na zanieczyszczenie dźwiękiem ptaki wcześniej rozpoczynają swoją dobową aktywność, a więc krócej śpią, zaczynają wcześniej żerować, śpiewać. Rzadko kiedy mierzy się te zjawiska z perspektywy zwierząt, więc nadal wiemy mało o tym, jak taka zmiana wpływa na ich metabolizm. Także sztuczne oświetlenie wykracza poza normy obecne w środowisku naturalnym, w którym zwierzęta ewoluowały przez miliony lat. Zanieczyszczenie światłem występuje nocą. Ta do niedawna kojarzyła się z głęboką ciemnością. Teraz punktowo teren jest rozświetlony, przez co zmieniają się różne cykle, rozrodcze, żywieniowe. To szerokie zagadnienie. Przykładowo, ćmy które lgną do lamp zmieniają sposób żerowania nietoperzy i ptaków. Awifauna w poszukiwaniu owadów podąża w kierunku latarni. Nie bez znaczenia są też zanieczyszczenia metalami ciężkimi. Znajdziemy je w powietrzu, wodzie, ziemi. Odkładają się w roślinności. Podczas naszych badań znajdujemy je nawet w piórach ptaków. Im bliżej centrum, tym większe stężenie.
Przestrzeń miejska stawia też przed zwierzętami różne bariery, jak w przypadku powierzchni szklanych. Dla ptaków są niewidoczne, więc masowo giną w zderzeniu z wieżowcami, ponieważ w toku ewolucji nie wykształciły jeszcze mechanizmów obronnych. I w końcu beton, który dla wielu jest synonimem urbanizacji i przyciąga społeczną batalię o lepszą jakość życia. To kolejny rodzaj powierzchni, która nie jest biologicznie czynna i w dużej mierze odpowiada za efekt miejskiej wyspy ciepła, łącznie z innymi podobnymi materiałami, które się szybko nagrzewają, jak przykładowo asfalt. Jeśli nie ma drzew, promienie padają prosto na nawierzchnię utwardzoną, energia kumuluje się w niej i wywołuje chociażby tropikalne noce, nawet na północy Europy. Badania przeprowadzone w Indiach pokazują, że temperatury w sąsiednich lokalizacjach mogą się różnić o 7 stopni – w zależności od stopnia zabetonowania przestrzeni. Jedną dzielnicę zamieszkują bogaci mieszkańcy, a więc dookoła jest pełno zieleni i wody. Biedniejsze okolice są gęsto pokryte udeptaną ziemią, blachą falistą i betonem.
Porozmawiajmy o pani badaniach.
Prowadzimy je w Laboratorium Biologii Antropocenu. Pracuję we wspaniałym zespole, który mam przyjemność prowadzić od dziesięciu już lat. Dużo uwagi poświęcamy temu co można zaobserwować w terenie. Efekty już przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Publikujemy właśnie przełomowe dla nas wyniki. Artykuł ukazał się w prestiżowym czasopiśmie Conservation Letters i prezentuje dane, które pokazują jak na modraszki i bogatki oddziałuje taki materiał jak beton. Każdy intuicyjnie wie, że powierzchnie utwardzone nie sprzyjają ekosystemom miejskim. Ale nie do końca znaliśmy sposób oddziaływania tego typu materiałów na poszczególne gatunki. Wspólnie z doktorantką Michelą Corsini wzięłyśmy pod lupę 500 budek lęgowych bogatek i modraszek. Chciałyśmy uniknąć przypadku i powielania badań prowadzonych w parkach. Dobrałyśmy więc lokalizacje tak, żeby mieć zarówno otoczenie gdzie stoją budynki ze szkła i betonu jak i takie, gdzie jest gęsta i wysoka zieleń.
Mamy dane zebrane na gradiencie urbanizacji, od intensywnie zabudowanego kampusu uniwersyteckiego na Ochocie, przez osiedla Muranów, Olszyna w Warszawie, miasteczko Palmiry, cmentarz żydowski po Kampinoski Park Narodowy. Użyliśmy pomiarów satelitarnych, które pomogły nam ustalić jaki jest udział betonu w promieniu 100 metrów od każdej z budek. Mieliśmy więc szeroki wachlarz występowania nawierzchni utwardzonych wokół budek – od 0% do ponad 50% zabetonowanych powierzchni. I udało się ustalić, że przy 50% pokryciu terenu betonem, o około połowę spada sukces reprodukcyjny bogatki i modraszki, w porównaniu do miejsc gdzie to pokrycie wynosi 0%. Zatem budkę otoczoną zielenią opuści 6 ptaków, natomiast budkę, którą w 50% otacza beton, opuszczą średnio 3 młode. Dzięki tym przełomowym dla nas badaniom wiemy nie tylko jaka jest zależność, ale i wartość końcowa. To ważna wiadomość, dla każdego kto projektuje osiedla, place i skwery, czy parki. Można tę wiedzę bezpośrednio przełożyć na praktykę, dobór materiałów, minimalizację powierzchni ścieżek spacerowych.

Od jakich jeszcze czynników zależy kondycja miejskich ptaków?
Ważna jest ich dieta. Miejskie ptaki wykluwają się z podobną masą co osobniki żyjące w środowisku naturalnym, ale notują wyższą śmiertelność i dużo wolniej się rozwijają. Zakładamy, że wiąże się to z gorszej jakości pokarmem. Nie mamy jeszcze opublikowanych danych na ten temat, ale wiemy z badań, że w jadłospisie miejskich ptaków pojawiają się nie tylko gąsienice, które powinny przeważać w diecie pisklaków, ale też pająki, ćmy i okruszki chleba. Ptaszki na diecie suboptymalnej po 15 dniach od wyklucia ważą o parę gramów mniej niż w lesie naturalnym. Jeśli bogatka w Kampinosie waży 17-18 gramów, to w mieście rutynowo może ważyć 13-14 gramów. Sięgnę po porównanie z człowiekiem.
W Stanach Zjednoczonych prowadzono badania nad zjawiskiem pustyni pokarmowej. Mieszkańcy dzielnic gdzie wskaźniki biedy są wyższe, muszą nieraz pokonać dystans 5 km do najbliższego sklepu – nierzadko jest to stacja benzynowa – a nie zawsze mogą poświęcić dwie godziny na jazdę autobusem do supermarketu. Wybierają więc produkty, które są wysokoprzetworzone. Taka dieta wywołuje choroby cywilizacyjne takie jak cukrzyca, nadciśnienie, problemy z krążeniem. W bogatszych dzielnicach natomiast jest lepszy mikroklimat z uwagi na tereny zieleni, oczka wodne i baseny. Nie mówiąc o mobilności i dostępie do wysokiej jakości żywności. Różnica w długości ludzkiego życia między sąsiednimi dzielnicami może wynosić nawet 13 lat. Podaję przykład ludzi, żeby lepiej zobrazować warunki z jakimi zmagają się zwierzęta w warunkach miejskich. Efekt pustyni pokarmowej może tak samo dotyczyć wróblowatych. Nie znaczy to automatycznie, że zabraknie im pożywienia. Jeśli w okolicy nie ma gąsienic, znajdą się resztki chleba czy frytki. Te gatunki świetnie adaptujące się do okoliczności, zaczęły nawet trawić skrobię, mają mikrobiom jelitowy inny niż osobniki w lasach naturalnych. Nie pozostanie to jednak bez wpływu na kondycję ptaków miejskich.
Czy występują też różnice w dostępie do wody?
Na pewno. Natomiast z odwodnieniem, które podejrzewamy u miejskich sikor, wiąże się też ściśle kwestia temperatur. I tu pochwalę się kolejnymi przełomowymi wynikami, z których jesteśmy bardzo dumni w Laboratorium Biologii Antropocenu. Razem z doktorą Joanną Sudyką prowadziłyśmy badania w Lesie Bielańskim, które wykazały, że są znaczące różnice między dziuplami naturalnymi a budkami lęgowymi. Środowisko dookoła jest identyczne, ta sama baza pokarmowa, docierające bodźce, struktura lasu. A jednak sukces reprodukcyjny wśród modraszek jest gorszy jeśli zasiedlają budki lęgowe – w porównaniu do dziupli naturalnych. Dokonaliśmy pomiarów temperatury, z których wynika, że w dziupli naturalnej w żywym drzewie panuje komfort, porównajmy go z luksusowym pomieszczeniem z klimatyzacją. W ciągu całej doby panuje homeostaza, jeżeli chodzi o wilgotność i temperaturę. Pomiary w budkach z trocinobetonu, czy drewnianych – bo takich używaliśmy do badań – wykazały, że amplituda temperatury przypomina sinusoidę. Budki gorzej izolują od zmian temperatury na zewnątrz.
Proszę sobie wyobrazić fizjologię pisklaka, nieopierzonego golaska wystawionego na tak zmienne bodźce. Raz jest mu komfortowo, raz za zimno, by po kilku godzinach czuł się jak w ukropie. Samica może buforować temperatury swoim ciałem, ale jest to znaczący wysiłek, żeby takim jednym „grzejnikiem” zapewnić potomstwu homeostazę. Mówimy o amplitudzie nawet dziesięciu, piętnastu stopni w okresie dwudziestu czterech godzin. To spowalnia rozwojowo pisklaki. Aczkolwiek należy pamiętać, że budki lęgowe nadal są najlepszym rozwiązaniem jakie wymyśliliśmy w związku z małą ilością drzew z dziuplami. Niezależnie czy budka wisi na budynku czy zawiesił ją leśnik. Trudność warunków miejskich polega na tym, że jeśli nałożą się wszystkie czynniki, o których rozmawialiśmy, czyli mniej wartościowy pokarm, zanieczyszczenie hałasem, światłem i metalami ciężkimi, to kolejne trybiki środowiskowe powodują, że w pewnym momencie może być tych negatywnych czynników za dużo.

Czy z tą wiedzą możemy pokusić się o zestaw praktyk, który poprawi warunki życia ptaków?
Mam kilka pomysłów. Wraz z dr Zuzanną Jagiełło pracujemy nad projektem, który roboczo nazywamy Budka 2.0 albo Budka przyszłości. Zmiany klimatyczne w środowisku miejskim będą radykalnie odczuwane i z dużym prawdopodobieństwem to zjawisko nie będzie postępować liniowo. Dla przykładu, jeśli mamy gorączkę, organizm sobie z nią radzi tylko do pewnego progu. Po przekroczeniu 42 stopni, białka w organizmie człowieka ścinają się. Podobnie jest u ptaków. Pamiętajmy, że już teraz na południu kontynentu, we Włoszech, Hiszpanii miewamy latem a nawet wiosną temperatury przekraczające 35 stopni. Wystarczy okresowa fala upałów, żeby stało się to co wydarzyło się kilka lat temu na południu Francji. Temperatury w czerwcu sięgnęły 43 stopni, wszystkie ptaki zasiedlające budki zmarły, mówiąc brutalnie usmażyły się. Razem z doktor Zuzanną Jagiełło mamy misję. Pracujemy nad prototypem budki, która będzie niwelowała maksymalne temperatury w ciągu dnia.
Eksperymentujemy z różnymi materiałami, konstrukcjami. Nie jest to łatwe, wymaga działań interdyscyplinarnych, w które zaangażowana jest też Politechnika Krakowska i Uniwersytet Zielonogórski oraz sektor prywatny. Uważam, że będzie to produkt pierwszej potrzeby wszędzie tam gdzie brakuje dziupli, w miastach, lasach gospodarczych, wszystkich środowiskach przetworzonych. Taka budka pomoże długookresowo zachować ekosystemową ciągłość populacji. Nie wiemy jak szybko nastąpią tak znaczące zmiany temperatur, ale badania trzeba prowadzić już teraz, żeby być gotowym za pięć lat i skalować to rozwiązanie. To jeden z kierunków w jakim możemy działać.
Czy poszerzanie stref biocenotycznych też może się przyczynić do poprawy warunków ptaków?
Z pewnością. Zwierzęta korzystają z takich ostoi. Zarządzanie zielenią jest na coraz wyższym poziomie, ale w niektórych przypadkach mamy za sobą klęskę rewitalizacji. Często wiązało się to ze znikaniem zakrzewień, które są ważne dla kręgowców i nie tylko. Takie przestrzenie wydają się mniej atrakcyjne dla człowieka, ale są niezwykle ważne gdyż wzmacniają złożoność ekosystemów i dobrostan zwierząt w mieście. Budki to forma wyrównywania deficytów. Ale powinniśmy też włożyć duży wysiłek w zachowanie starych drzew, które wybierają dziuplaki. Wspominałam o żywych drzewach, ale także martwe się sprawdzą, nie będą tak ekskluzywnie buforować temperatury, jednak zachowanie zamarłych pni z naturalnymi czy tworzonymi specjalnie dziuplami też jest dobrym rozwiązaniem. Jeśli pień zredukuje się z 15 do 4 metrów to nie będzie stanowić zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego a już powstaną odpowiednie warunki by pojawiły się bezkręgowce, dzięcioły i inne dziuplaki. To jakiś kompromis, który zapewni wymierne korzyści.
A skoro jesteśmy przy drzewach to wspomnę jeszcze o badaniach botaników, które mamy z krajów europejskich. Bardzo lubię platany, ale to gatunek obcy, zasiedla go mniej bezkręgowców w porównaniu do biomasy wyliczonej dla gatunków rodzimych. Mniej gąsienic to mniej pokarmu dla pisklaków. Jako biolożka ewolucyjna wolałabym jednak nie suflować jednoznacznych, gotowych odpowiedzi na ten dylemat. Bo mimo tego, że propagujemy rodzime gatunki, lipy czy dęby, trzeba tu wprowadzić kolejny bemol. Wyższe temperatury to inne warunki wodne. Warszawa ma opracowanie termiczne z Instytutu Geografii PAN, z którego wynika, że w stolicy panują cieplejsze warunki niż w pozostałych częściach Mazowsza, które i tak mierzy się z długoletnią suszą w związku ze zmianą wzorca opadów. Trzeba brać pod uwagę i to, że susze będą się pogłębiać. Żyjąc w idealnym świecie, w którym panują stabilne warunki, sadzilibyśmy brzózki. W praktyce nikt nie odważy się na dogmatyczne rozwiązania, bo wypracowujemy właśnie równowagę z myślą o kolejnych dziesięcioleciach, a nie stanie obecnym.

Czy to znaczy, że w parkach powinno się pojawiać więcej stawów?
Absolutnie. Dla ptaków i dzikiej przyrody w mieście, łącznie z jeżami, lisami, mniejszymi gryzoniami takie zbiorniki są niezwykle ważne. Ludzie także potrzebują przyjaznego mikroklimatu. W 2007 roku Joanna Rajkowska zrealizowała w Warszawie na placu Grzybowskim projekt Dotleniacz. Powstało tymczasowe oczko wodne. Stała też instalacja do nasycania powietrza parą wodną. Okoliczni mieszkańcy schodzili się ze składanymi krzesłami turystycznymi i przesiadywali tam przez wiele letnich godzin. Ten mikroklimat będziemy tworzyć stosując wiele różnych rozwiązań, nawet jeśli będą drobne. Na dachach przystanków powinno być zielono, bo i to wychłodzi otoczenie. Uważam, że czas na prawne uregulowanie tego zagadnienia.
Ostoje bioróżnorodności to trochę kopiowanie, na mniejszą skalę, rozwiązań wypracowanych w parkach narodowych. Czy powinniśmy adaptować do miast więcej podobnych narzędzi, jak otuliny, korytarze ekologiczne?
Czym większa przestrzeń na park, także miejski, tym większa szansa na różnorodność biologiczną, bez dwóch zdań. Także jakość życia zmienia się diametralnie, jeśli mamy w promieniu pięciu, czy dziesięciu minut spokojnym krokiem jakiś park lub skwer. Z punktu widzenia biologicznego najlepiej byłoby w ogóle wszędzie powołać park narodowy, ale to nieosiągalna utopia. Uważam, że dla miasta największy potencjał tkwi w rozproszeniu zieleni. Parków tak wiele nie przybędzie, powstaną głównie tam gdzie są tereny poprzemysłowe, czy inaczej odzyskane. Natomiast żeby rozwijać korytarze ekologiczne, parki liniowe, można korzystać z potencjału mikroprzestrzeni. I one będą cenne tak dla ludzi, jak i zwierząt. To mogą być przecież powierzchnie od kilku do kilkudziesięciu metrów kwadratowych. Studnie w kamienicach z rabatą czy donicami też spełnią swoją funkcję, jeśli pozwolą zachować tereny zieleni.
To bardzo ważne dla mieszkańców, żeby uzyskać efekt piękna, nie bagatelizowałabym też i tych potrzeb. Takie mikrointerwencje na zachodzie przeprowadza się także w obrębie parkingów. Jeśli rozbetonować choć fragment i stworzyć mikrokieszonki zieleni, to także wzmacniamy korytarze ekologiczne dla ptaków, owadów. We Francji na poziomie krajowym wprowadzono obowiązek zapewniania odpowiedniej przestrzeni na transformację ekologiczną, można ewentualnie wybierać czy będzie to faktycznie przestrzeń biologicznie czynna czy panele słoneczne. Uważam, że to rozsądne podejście do przestrzeni miejskiej.
Tylko pamiętajmy, że trzeba znać lokalną specyfikę. W Europie Środkowo-Wschodniej kształtuje ją także to co wydarzyło się po 1989 roku i jest naszą schedą polityczno-społeczną, czyli grodzone osiedla. Mieliśmy potrzebę, żeby tworzyć bardziej intymną architekturę mieszkaniową. Teraz na szczęście trochę od grodzenia odchodzimy, ale to co zostało trzeba uszanować. A korektą może być tworzenie tuneli dla mniejszych zwierząt. Są piękne przykłady obramowań montowanych w siatce. Złodziej się nie prześliźnie, a jeże zachowają swobodę ruchu pomiędzy parcelami, przepływ genów i spójną populację. Ptaki oczywiście poradzą sobie z taką zaporą z płotu, ale lepiej się dzieje, jeśli dzikie życie rozumiemy jako całe zbiorowisko, a nie wybraną, wąską grupę organizmów.
Ja w ogóle jestem zdania, że należy odchodzić od narracji sugerujących degradację przyrody w miastach. Przestrzenie zurbanizowane to pełnoprawne repozytorium dzikiej przyrody o czym świadczą też fenomeny ewolucyjne jak mrówki, które inaczej rozwijają się w miastach. Metropolia to nie tylko syfon, który zasysa przyrodę z zewnątrz. O tym, że miasto jest produktywną biologicznie przestrzenią świadczy chociażby ilość ptaków na Polu Mokotowskim w Warszawie. Zagęszczenie lęgów jest tam dużo większe niż w Kampinoskim Parku Narodowym. Na to należy oczywiście nałożyć to jak liczne są to lęgi ze względu na obecność betonu. Musielibyśmy sprawdzić jaki jest sumaryczny wynik końcowy. Ale i tak jest to ogromny potencjał przyrodniczy i z pewnością będzie on większy jeśli będziemy mądrze nim zarządzać.
Brytyjczycy projektując Queen Elizabeth Olympic Park świadomie tworzyli pewne nisze pod kątem konkretnych gatunków.
Wyspy to bardzo ciekawy przykład. Tam przyjął się ogród naturalistyczny w odróżnieniu od ogrodów francuskich, barokowych, które i nas historycznie ukształtowały, co widać na przykładzie pałacu w Wilanowie i tych geometrycznych rabat, które tam pielęgnujemy. Ogrody angielskie dopuszczają większy bałagan, pewną dzikość. Ona jest dyskretnie kontrolowana przez ogrodników, ale z takim dziedzictwem kulturowym łatwiej promować różnorodność biologiczną i związane z nią praktyki.

A jaka przyszłość czeka dziką, miejską przyrodę w naszych realiach geograficznych?
Znów muszę się odnieść do mojego zaplecza biologa ewolucyjnego. Nasze miasta się zmieniają, zagęszczają się od budynków, więc koniecznie potrzebujemy równoważyć efekt wyspy ciepła obecnością wysokich drzew. W literaturze anglojęzycznej mówi się o canopy cover, czyli takim baldachimie z koron wysokich drzew. Dlatego uważam, że priorytetem jest sadzenie alei, które zapewnią cień na chodnikach, co jest korzystne i dla człowieka i dla zwierząt. Bardzo kibicuję zmianom pod Pałacem Kultury i Nauki, bo wiążą się właśnie z nasadzeniem drzew. Jeśli regularnie latem w cieniu mamy 27 stopni, to na pełnym słońcu po chwili czujemy dyskomfort. I nie zapominajmy, że miasto tworzy też cały układ budynków, w ich cieniu też toczy się życie.
Standardem stają się budki dla jerzyków podwieszane przy okazji remontów elewacji. Ale część ptaków wybiera też szczeliny, rynny, różne zakamarki. Czy te miejsca będą się nadawać do życia, a jeśli nie to jak tworzyć termoizolowane warunki dla tych gatunków, które wybrały bliskość człowieka? Rozmawiamy w marcu i słońce jeszcze dość łagodnie przyświeca, ale zmiany klimatyczne będą jednokierunkowe, czyli musimy myśleć perspektywicznie. Modelujemy otoczenie mając na uwadze, jaki będzie miejski mikroklimat za 5, 10, 30 lat, bo do tych maksymalnych wartości trzeba już teraz dobierać rozwiązania optymalne dla nas i dla zwierząt.
Wywiad przeprowadził Maciej Kozłowski
Zdjęcie otwierające tekst: Wojtek Drzyżdżyk