W poprzednich artykułach z naszej serii o bioróżnorodności koncentrowaliśmy się na balkonach dla zapylaczy, podejściu do dzikich zwierząt, zieleni wokół wody, mniejszych i większych ostojach dzikiej przyrody. Tym razem przyszedł czas na spojrzenie z lotu ptaka. Zastanówmy się czy warto traktować te wszystkie elementy miejskiej przyrody jak spójną, zieloną sieć, która obejmuje różne zakątki. A jak ty się możesz przyczynić do tworzenia takich połączeń? Przejdź na dziką stronę miasta.
Czym właściwie są miejskie korytarze ekologiczne i dlaczego nazwaliśmy je „zielonymi autostradami”?
Zacznijmy od tego, że korytarze ekologiczne są po to by łączyć siedliska, czyli te miejsca, w których rośliny i zwierzęta czują się najlepiej. Podobnie jak autostrady umożliwiają ludziom szybkie i sprawne przemieszczanie się między miastami, w których szukają pracy bądź życiowych doświadczeń, tak korytarze ekologiczne zapewniają zwierzętom, nasionom roślin czy zarodnikom grzybów możliwość przemieszczenia się do miejsca, w którym znajdą swoją ziemię obiecaną, a na niej pokarm, partnerów do rozrodu i odrobinę spokoju.
Korytarz ekologiczny to nic innego jak ciągły pas roślinności, który jest połączony z innymi, podobnymi pasami i dlatego umożliwia przemieszczanie się organizmów pomiędzy różnymi siedliskami. Na przykład między ostojami bioróżnorodności, o których wspominaliśmy w jednym z poprzednich tekstów. Ważne też by korytarze takie ułatwiały omijanie barier.
Dlaczego metafora „zielonych autostrad” jest tak trafna? Ponieważ autostrady zapewniają ruch płynny i bezkolizyjny. I to właśnie nad autostradami zobaczymy najczęściej przeprawy dla zwierząt, specyficzne, szerokie wiadukty, osłonięte od świateł i zarośnięte na tyle, by imitować jak najlepiej środowisko, po którym w naturze przemieszczają się zwierzęta.
Jednym z przykładów barier, które w miastach utrudniają migrację są trasy szybkiego ruchu poprowadzone wzdłuż rzek. Warszawa co roku żyje doniesieniami o stadkach nurogęsi, które etapami, pod eskortą wolontariuszy przemieszczają się z Łazienek Królewskich, gdzie wyprowadzają lęg, do Portu Czerniakowskiego. Podobne trudności napotykają płazy, masowo ginące pod kołami samochodów. Stowarzyszenie Pracownia na rzecz Wszystkich Istot przygotowała nawet poradnik pokazujący problemy i dobre praktyki w inwestycjach drogowych, które pomagają w ochronie płazów.
Tu warto dodać, że korytarze mogą mieć różną skalę. Zależna jest ona od potrzeb poszczególnych organizmów. Niektóre gatunki ptaków regularnie przemieszczają się pomiędzy kontynentami. Ssaki potrafią wyprawiać się w wędrówki na wielokilometrowych dystansach. Podczas takich wypraw potrzebne są tereny otwarte. W Polsce, sieć tego typu korytarzy ekologicznych to w większości lasy (około 55%) oraz łąki, pastwiska i uprawy rolne (około 42%).
Dlaczego korytarze ekologiczne powinny znaleźć się także w miastach? Ponieważ bez nich ekosystemy zamieniają się w archipelag odosobnionych wysp zieleni. W mieście korytarze ekologiczne wyglądają skromniej. Ale ich założenia są bardzo podobne. Mają liniowy przebieg i wyraźnie odcinają się od infrastruktury, w tym przypadku gęstej zabudowy miejskiej. Mogą to być szerokie pasy zieleni wzdłuż rzek i potoków, lub szpalery drzew ciągnące się wzdłuż ulic. Zaliczymy do nich nawet ogródki działkowe czy tereny nieużytków.

Dlaczego zwierzęta i rośliny nie mogą zostać tam gdzie żyły do tej pory?
To ważne pytanie, ale źle postawione. To my zajęliśmy miejsce zwierząt i roślin. Nie bijmy się jednak w pierś. Bo to procesy, które przekraczają jednostkowe życie człowieka. Decyzje o kierunku rozwoju miast zapadły dawno temu, w innych okolicznościach i z inną wiedzą na temat wyzwań przed jakimi stoi ludzkość. Rozwój miast, z jego intensywną zabudową, drogami i inną infrastrukturą ery przemysłowej, sięgającą XIX wieku, doprowadził do dużej fragmentacji naturalnych siedlisk.
Oznacza to, że naturalne tereny, takie jak łąki, lasy czy mokradła, były dzielone na coraz mniejsze, wspomniane już wyspy zieleni, i w pewnym momencie przestały być dla różnych gatunków wystarczające. W biologii taka izolacja jest postrzegana jako zagrożenie. Ponieważ blokuje swobodny przepływ genów i nie pozwala rozwijać się danej populacji zwierząt, grzybów czy roślin.
Gatunki zamknięte na niewielkich obszarach stają się mniej odporne, a więc podatne na chów wsobny, który wywołuje choroby. A to z kolei zwiększa ryzyko lokalnego wymarcia danego gatunku. I dzieje się to zarówno wśród populacji dużych ssaków jak i wśród maleńkich owadów. Badania przeprowadzone na pszczołach samotnicach wykazały, że jeśli odległość między siedliskiem a miejscem szukania pożywienia, rozciąga się na więcej niż 150 metrów, to równocześnie o 70% spada liczba potomstwa.
Ten przykład dobitnie pokazuje negatywne konsekwencje fragmentacji siedlisk. Wiemy też, że korytarze ekologiczne mogą negatywny trend znacząco złagodzić, a w niektórych przypadkach nawet odwrócić. W miastach wymaga to podniesienia jakości zieleni zarówno w korytarzach służących do migracji, jak i ostojach bioróżnorodności. Wtedy dochodzi do sprzężenia zwrotnego i poprawy wskaźników różnorodności biologicznej dla całego miasta.

Potrzebujemy różnych rodzajów korytarzy – jedno rozwiązanie nie wystarczy
Skupmy się na głównej funkcji korytarzy ekologicznych, czyli łączeniu większych siedlisk, takich jak parki, lasy miejskie, tereny nadrzeczne, czy inne obszary chronione lub pozamiejskie. Połączenia między siedliskami muszą spełniać potrzeby różnych gatunków, a te bywają bardzo zróżnicowane. Inaczej przemieszczają się grzyby, inaczej ryby.
Pewne korytarze mogą być pomocą dla jednych gatunków, ale zaporą dla drugich. Weźmy przykład rzeki. Dla niektórych mniejszych ssaków będzie ona nie do przebycia. Ale jeśli rzeka ma naturalny bieg, z pewnością będą w niej migrować ryby. Nad taflą wody zobaczymy różne gatunki nietoperzy i ptaków.
Także rozprzestrzenianie się wielu nasion roślin zachodzi w powietrzu. I tu cieki wodne ponownie okazują się niezastąpione, ze względu na specyficzne, mocniejsze podmuchy wiatru, które ułatwiają migrację. Takich powiązań jest więcej. Spójrzmy na zoochorię, czyli rozprzestrzenianie nasion przez zwierzęta. Jeśli tworzymy korytarze ekologiczne odpowiednie dla ptaków i ssaków, z dużym prawdopodobieństwem wspieramy przemieszczanie się także roślin.
Korytarze nie są więc statycznym obiektem. I tu odnajdziemy kolejne podobieństwo do autostrad. Korytarze ekologiczne mają sens tylko wtedy, gdy panuje na nich ciągły przepływ, który umożliwia podtrzymywanie złożonych ekosystemów, szczególnie w aglomeracjach. Ponieważ to miasta są szczególnie zagrożone wycofywaniem się poszczególnych gatunków z ich krajobrazu.
Jeśli zadać pytanie o to jak mieszkańcy mogą się włączyć w te działania, to odpowiedzią jest nasz artykuł o balkonach. Dużo dobrego zrobią drobne modyfikacje w ogrodzeniach osiedli i domów. Niewielkie przejścia dla jeży, pomogą im przemieszczać się pomiędzy ogródkami. A tam gdzie to możliwe rezygnujmy z grodzenia działek. Kampinoski Park Narodowy na przykład organizuje akcje odcinania odstających, ostrych elementów ogrodzeń. To pomaga łosiom, które kaleczą się boleśnie przeskakując przez „oblężnicze” bramy.
No dobrze, ale gdzie tu korzyść dla mnie i mojego miasta?
Będziemy powtarzać to jak mantrę. Dobrej jakości tereny zieleni przekładają się na lepsze zdrowie mieszkańców. Są to nie tylko argumenty, które nasi czytelnicy wspaniale już znają, takie jak filtrowanie powietrza i wody, czy chłodzenie lokalnego klimatu. To cechy wszystkich miejskich terenów zieleni. Natomiast to, co jest unikalne w korytarzach ekologicznych, to znacząca poprawa warunków do rekreacji.
Kto choć raz przejedzie się ścieżką rowerową przykrytą okapem z drzew oraz izolowaną od drogi szpalerem krzewów dobrze wie, jak korzystne są to rozwiązania dla mieszkańców przemieszczających się codziennie po mieście. Także biegacze, czy rodzice małych dzieci bardziej doceniają trasy, na których oprócz docelowego parku, w którym mogą zrobić kilka kółek, mają po drodze nie tylko ciekawsze otoczenie, ale i powietrze, którym mogą łatwiej oddychać, bez narażania płuc i układu krwionośnego.
Coraz częściej korytarze linearne łączą więc istniejące już parki, tak żeby możliwe było na przykład przejście z domu do centrum miasta, a potem na jego obrzeża – bez wychodzenia z terenów mniej lub bardziej pokrytych zielenią miejską. Czy takie rozwiązanie może się upowszechnić? Spójrzmy na Warszawę, gdzie 60% mieszkańców ma dostęp do lokalnych terenów zieleni w zasięgu 500 m od miejsca zamieszkania. Uzupełnienie tego wskaźnika o zielone korytarze wymaga pewnie lat pracy dla zarządu dróg i zarządu zieleni, ale jest to zadanie osiągalne w mieście o dość szerokich ulicach.

Szczególny status zdobywają obecnie parki zakładane wzdłuż rzek, tam roślinność bywa najdziksza, więc i czas spędzony w takim otoczeniu może zapewniać podobne wrażenia co podczas wizyty w parku narodowym. Lasy łęgowe to wyjątkowo bogate zbiorowiska, które często są wybierane na spacery botaniczne czy ornitologiczne, właśnie ze względu na ich ogromne zasoby.
Nawet dla kierowców aleje drzew, czy mniej uporządkowane zadrzewienia przydrożne, zapewniają cień i chwilę odpoczynku od spiekoty na asfaltowej drodze. Z badań wynika, że już sama jazda z widokiem na taki zielony korytarz sprawia, że obniża się w organizmie poziom hormonów stresu. Warto jednak wiedzieć, że taki akurat korytarz ma też swoje mankamenty, jeśli chodzi o stronę przyrodniczą.
Hałas, gorsza jakość powietrza, zanieczyszczenie światłem mogą negatywnie wpływać na cykle dobowe zwierząt, ale być też zagrożeniem dla ich życia, szczególnie jeśli trasa jest ruchliwa. To miejsce raczej dla owadów i ptaków. I pamiętajmy o celu nadrzędnym, czyli ciągłości terenów zieleni. Nawet jeśli są one gorszej jakości przyrodniczej. Tam gdzie gęsto od zabudowy i zielone torowiska są rozwiązaniem korzystnym.

Co począć gdy nie ma perspektyw na ciągłość korytarzy?
Z pustego i Salomon nie naleje. Jeśli nie mamy miejsca na szeroki pas zieleni zastosujmy tak zwane „stepping stones”. To coś w rodzaju przystanków. Mogą to być pojedyncze kępy z drzewem i kilkoma krzewami, które zapewniają postój, chwilowe schronienie na odpoczynek i pożywienie, przed dalszą migracją. Mogą to być parki a nawet cmentarze, bo i te często bywają zarośnięte, ale pozbawione ciągłości z innymi terenami zieleni i otoczone gęstą, wysoką zabudową.
Wszelkie parcele porzucone przez właścicieli odgrywają podobną rolę, ponieważ zarastają spontaniczną roślinnością i po niedługim czasie mogą przypominać półnaturalne zbiorowisko, w którym znajdziemy i drzewa, i krzewy, i mnogość kwitnących roślin przyciągających zapylacze. Będzie to nawet pojedyncze miejsce parkingowe zamienione na mikro-zieleniec. O każdy skrawek warto zabiegać.
A czasami wystarczy dostrzec, że dany teren już pełni funkcję korytarza. Wtedy zalecana jest jego ochrona. Tak jest w przypadku krajobrazów mozaikowych. Wtedy plątanina ogródków działkowych, czy przydrożnej zieleni łączy się w patchworkowe układy z polami uprawnymi. Taki pas zieleni znajdziemy często na obrzeżach miast. Mozaikowy krajobraz nie wygra w konkurencji estetycznej z ogrodem historycznym, ale jego wartość przyrodnicza będzie nieoceniona. To często ważny składnik zielonych pierścieni miast. Pierścienie to kolejna koncepcja, która wspiera powstawanie korytarzy, i uznaje mozaikowość przyrodniczego krajobrazu za atut.

Czy w miastach można już znaleźć takie zielone korytarze?
Jest ich coraz więcej. I każde miasto dysponuje zasobami by tego typu infrastrukturę rozwijać. Spójrzmy na Warszawski Indeks Różnorodności Biologicznej (WIRB), który wśród swoich wskaźników uwzględnia ciągłość siedlisk i zielonych korytarzy. Z opracowania przygotowanego przez ratusz wiemy, że tereny objęte różnymi formami ochrony przyrody stanowią w stolicy około 27% powierzchni miasta.
Dzięki inwentaryzacji wiemy, że największy obszar zachowujący ciągłość ma w Warszawie powierzchnię 473 ha. A jeśli brać pod uwagę powierzchnię pokrytą koronami drzew – co dopuszcza pewne bariery, a więc nie wyklucza budynków dwukondygnacyjnych i pozwala zachować ciągłość w odległości 100 metrów – znajdziemy w stolicy i takie tereny, które zachowują ciągłość na powierzchni 2 515 ha. To mniej więcej tyle, ile zajmuje Ojcowski Park Narodowy.
Potencjał rzek dobrze rozpoznał krakowski zarząd zieleni. Korytarze zostały tam wyznaczone wzdłuż Wisły oraz jej dopływów. Dzięki temu powstały parki rzeczne Drwinki, Wilgi, Tetmajera. Przybywa też projektów renaturyzacyjnych takich jak na rzece Mlecznej w Radomiu, która odzyskała naturalne meandry, co poprawiło nie tylko retencję wody, ale i zwiększyło bioróżnorodność korytarza ekologicznego.
Czy „dzikie” korytarze ekologiczne są bezpieczne?
To zrozumiałe, że większe zakrzewienie i ustronność niektórych parków linearnych może budzić różne obawy. Zarządy zieleni dostrzegają ten problem i w większości wspomnianych wyżej parków znajdziemy niezbędne minimum małej architektury z ławkami do odpoczynku i oświetleniem. Warto pamiętać, że parki takie nie przypominają serca dżungli, tylko zapewniają standard znany z innych miejsc przeznaczonych do rekreacji. Organizuje się w nich regularnie zbieranie śmieci by budować poczucie ładu i bezpieczeństwa. I widać, że zakątki takie są chętnie odwiedzane przez mieszkańców.
Miejsca te mimo zachowania naturalnej sukcesji są też bezpieczne pod kątem przyrodniczym. Każdy nowy park ma „wpisane w papierach” monitorowanie pod kątem obecności roślin inwazyjnych. A gatunkami najbardziej wspieranymi są te rodzime, typowe dla danego otoczenia, lasu łęgowego, półnaturalnej buczyny, sośniny czy szuwaru podobnego do tego jaki zobaczymy nad mazurskim jeziorem. Choć są to miejsca porośnięte często spontanicznie, są regularnie koszone wzdłuż szlaków pieszych, a życie przyrodnicze tętni w pewnym oddaleniu od spacerowiczów. Nie ma się czego obawiać. Warto przejść na dziką stronę miasta.
__
Artykuł opracował Maciej Kozłowski
Zdjęcie otwierające tekst: Magdalena Niezabitowska-Krogulec